Wszystko gdzieś ma swój początek i koniec...
Nazywam się Nadzieja, i chyba nie ma drugiej osoby, która
żywi do swojego imienia zarówno tyle nienawiści, ile przywiązania. Moja mama
była ciężko chora, gdy zaszła w ciążę uznała to za cud i stałam się jej
nadzieją. Odżyła- tak mówiła babcia o okresie tuż po moich narodzinach. Wszyscy
zapomnieli o tymże w ogóle byłą kiedykolwiek chora. Niestety szczęście uciekło
tak szybko jak się pojawiło... Choroba szybko ponownie dała o sobie znać, ten
nawrót bym ostatnim jaki się zdarzył. Organizm mamy nie dał rady zajmować się
małym dzieckiem. Ostatniego dnia nie potrafiła nawet utrzymać w rękach swojej
nadziei. Odeszła... a razem z nią z domu uszło całe szczęście. Tata nie
potrafił cieszyć się z swojej małej córeczki, zbyt mocno przypominałam mu o
utraconej ukochanej. Nie spodziewał się, że tak nagle zostanie ze wszystkim
sam. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy mama już nie chorowała. Wytrzymał ze mną dwa
lata, dłużej nie mógł znieść patrzenia na mnie bo z miesiąca na miesiąc rosłam
coraz bardziej przypominając mamę. Postanowił zniknąć i tak też zrobił.
Zapakował mnie i wszystkie moje rzeczy do auta po czym odwiózł mnie do babci.
Nie było nawet żadnego czułego pożegnania, które sprawiło by, że czuła bym się
kochana. Znikł zanim babcia otworzyła drzwi. Babcia płakała, tak rzewnie i
żałośnie jak chyba nikt jeszcze nigdy nie płakał. Już wtedy wiedziała, że
lepszym imieniem dla mnie było by Nieszczęście. Mama oderwała pierwszy kawałek
mojego serca, choć byłam bardzo mała, wiedziałam, że jakby żyła choć trochę
dłużej to wszystko mogło by potoczyć się inaczej. Brakowało mi jej, cały czas,
w każdej chwili mojego życia. Następny kawałek oderwał tata, ale nie do końca
mogę stwierdzić, że mi go brakowało. Zostawił mnie. Nie wiem czy to nie było
nawet gorsze od śmierci. On to zrobił dobrowolnie, z własnej woli mnie opuścił.
Mnie! Nadzieję swojej ukochanej... Babcia poza tamtym płaczem nigdy więcej nie
pokazała mi smutku ani żalu. Była silna ale i tak wiedziałam o jej uczuciach,
to było w jej oczach. Od dziecka zwracałam uwagę na oczy, były dla mnie pełne
wskazówek i z łatwością wyczytywałam z nich prawdę. Babcia byłą idealna.
Opiekowała się mną, otoczyła mnie swoją niewidzialną tarczą, stworzyłyśmy małą
rodzinę. Powoli reparowała moje serce. Zapomniałam o pustce po mamie i tacie a
przynajmniej wypełniłam ją miłością babci. Przez to wszystko byłam inna niż
wszystkie dzieci. Trochę mniej czułam i trochę więcej rozumiałam niż one. Byłam
cicha i spokojna ale nadal normalna. Problem pojawił się dopiero gdy byłam w
drugiej klasie gimnazjum. Szybko zrozumiałam, ze choroba zamierzała odebrać mi
kolejną osobę. Cały jej przebieg trwał miesiąc. Starałam się jak tylko mogłam.
Robiłam wszystko by zatrzymać ją przy sobie, żeby nie odchodziła... Choroba nie
pozwalała jej nawet się ruszyć. Opiekowałam się nią całymi dniami, nie liczyłam
się ja bo oczywiste, że bez niej mnie nie będzie. Było coraz gorzej, nie
widziałam już żadnych szans. Pewnego dnia słońce świeciło trochę mocniej niż
ostatnimi dniami. Od razu wiedziałam, że w tym dniu coś się wydarzy. I stało
się. Babcia ku mojemu zdumieniu usiadła na łóżku budząc mnie śpiącą na fotelu
obok niej. Spojrzałam na nią zdziwiona ale szczęśliwa. Pomyślałam, że jednak
nam się uda przetrwać, że to jeszcze nie koniec. Wtedy ona uśmiechnęła się do
mnie i powiedziała: „Jestem trochę słaba. Pomóż mi wstać. Pójdziemy do kuchni i
zrobimy herbaty. Po co mamy tu tak siedzieć?”. Zszokowała mnie, to jeszcze
mocniej utwierdziło mnie w przekonaniu, że była niezwykle silną kobietą. W
kuchni usiadła na krześle i patrzyła na mnie uśmiechnięta kiedy ja z trzęsącymi
się dłońmi nalewałam wodę do czajnika. Wypiłyśmy siedząc w ciszy. To była taka
wesoła cisza, że aż zapierało mi dech w piersiach. To co stało się w następnych
sekundach pamiętam bardzo dobrze. Powoli zamknęła oczy a jej głowa opadła do
tyłu. Sparaliżowało mnie. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie byłam na to gotowa!
Zwłaszcza nie w tamtym Momocie! Na szczęście ocknęłam się szybko i wybrałam
numer pogotowia. Przyjechali szybko ale jednak za późno. Zabrali mi ją-
dokładnie to w tamtej chwili czułam i myślałam widząc jak mężczyźni przenoszą
ją do karetki. Zakręciło mi się w głowie, musiałam stracić przytomność bo
następne co pamiętam to twarz pochylającego się nade mną sanitariusza.
-Wszystko dobrze?- zapytał ze stoickim spokojem. Otworzyłam
szeroko oczy, jego słowa całkowicie wyprowadziły mnie z równowagi. Moje oczy
musiały wyrażać cały ból i wściekłość, który we mnie tkwił. Może nawet
zakrawały o obłęd bo mężczyzna drgnął, a w jego oczach zagościło przerażenie.
Zalała mnie fala smutku i mimo iż gorsza była w odczuwaniu od gniewu to
powstrzymała mój szał. Choć w środku nadal krzyczałam „ Nic nie jest dobrze i
już nigdy nie będzie!” wydusiłam z siebie tylko ciche „ tak”. Uspokoiłam się.
To był pierwszy raz gdy nałożyłam na twarz maskę obojętności. Wewnątrz nadal
kipiałam i tak zostało po dziś dzień. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że
wszyscy ode mnie odeszli. Na liście moich najgorszych dni następny był dzień
jej pogrzebu. Szłam na niego spokojnie, nie okazując większych uczuć. Nie
chciałam, żeby widać było po mnie jak bardzo wewnątrz cierpię. Nie wytrzymałam.
Wybuchłam płaczem i krzykiem tak przeraźliwym, że aż cała kapliczka zatrzęsła
się w fasadach. To był pierwszy objaw mojego lekkiego szaleństwa. Już nie byłam
po prostu inna, byłam doszczętnie zraniona. Nie pamiętam co dokładniej działo
się później. Jedyne co jeszcze sobie przypominam to, że troje ludzi trzymało
mnie gdy wpadłam w szał. Odchodząc babcia ukruszyła kolejny kawałek mojego
serca, zabrała także te dwa poprzednie, które starała się mi zwrócić. Okazało
się, że moje serce wcale nie było zagojone, było tylko lekko sklejone. Wszystko
mi się posypało, ja się posypałam. Zostałam zupełnie sama. Tata też się nie
odnalazł, nawet szukany przez policję. Domyśliłam się, że pewnie dawno już nie
żyje i to również nie przyszło mi z łatwością. Samotność ogarnęła mnie
doszczętnie. Tak bardzo nie chciałam mieć im tego wszystkiego za złe! Nie
chciałam winić ani mamy, ani taty, ani babci... nie potrafiłam. To było dla
mnie zbyt trudne, pogodzić się, że to wszystko dzieje się właśnie mi. Czułam
się jakbym przyjmowała na siebie nieszczęścia całego miasta. Trafiłam do domu
dziecka. Nikt nie poświęcał mi zbyt wiele uwagi, zresztą ja sama jej na siebie
nie zwracałam. Nareszcie miałam spokój... Trafiłam tam na dziewczynę, Natalię. Nie miała
nikogo od samego początku. Nigdy nie poznała swojej rodziny więc nie musiała
jej tracić. Była o wiele spokojniejsza ode mnie. Znała tylko to życie, które
miała. Los jej nie dawał ani nie zabierał..,. często błagałam po nocach żeby
jej życie było moim. Pewnego dnia w mojej głowie zrodził się niesamowicie
kuszący pomysł- uciec! Głęboko wierzyłam w to ( w sumie to nadal w to wierzę),
że miasto, w którym żyję jest przyczyną mojego pecha. Zalewał mnie strumieniami od reszty mieszkańców. Planowanie
ucieczki pochłonęło mnie całkowicie. Całymi dniami myślałam tylko jak stamtąd
zwiać. Wszystkie moje plany zdały się na nic bo los sam podsunął mi okazję. W
mieście rozpętała się burza stulecia. Wysiadł prąd. Było całkowicie ciemno,
niebo rozświetlały tylko błyskawice, które raz po razie uderzały w miasto. Gdy
się pakowałam Natalia patrzyła na mnie w ciszy i tylko lekko się uśmiechała.
Gdy już byłam gotowa i chciałam wychodzić szarpnęła mnie za ramię i obróciła w
swoim kierunku.
-Powodzenia, jakby ktoś mnie pytał u ciebie to spałam gdy
uciekałaś.- szepnęła do mnie i mnie puściła. Uśmiechnęłam się lekko i skinęłam
głową na znak, że rozumiem i dziękuję. Chwile później już mknęłam korytarzem
najciszej jak się dało. Prześlizgnęłam się przez kuchnie i wyszłam tylnym
wyjściem. Zniknęłam między drzewami rosnącymi za domem i mknęłam w błocie, wzdłuż
ulicy aż las się nie skończył. Byłam w środku miasta. Teraz trzeba było tylko
załapać się na autobus. Gdziekolwiek! Większych planów i tak nie miałam, coś by
się wymyśliło już na miejscu. Liczyło się tylko to żeby zniknąć. Rozpoczęłam
bieg do najbliższego przystanku autobusowego. Przebiegałam przez rynek gdy
nagle mój wzrok przesłoniło białe światło. Najjaśniejsze jakie w życiu
widziałam. Rozległ się ogłuszający grzmot a moje ciało wypełnił ból jakiego
jeszcze nigdy nie doznałam. Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłam
nawet krzyknąć. Ostatnie co pamiętam to biel, dźwięk, którego nie da się
pomylić z żadnym innym i ból. Najokropniejszy ból jakiego kiedykolwiek
doznałam.
*
A więc to jest mój pierwszy post... nawet nie wiecie jak się cieszę, że wreszcie nie tylko coś napisałam ale i opublikowałam! HELL YEAH!!! Teraz czekają mnie długie dni spamowania żeby ktoś tu w ogóle wszedł ;p
Mam nadzieję, że się podobało. Proszę wytykać mi błędy oraz chwalić mnie w komentarzach ^^
Twój blog został dodany do Magicznej Przystani :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję bardzo!
UsuńZapowiada się całkiem fajnie :)) Szkoda, że jest sporo błędów :< Akcja dzieje się troszeczkę za szybko (według mnie).
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na 1 rozdział + dodaję się do obserwatorów ☻
zapraszam do siebie http://witaj-w-symulacji.blogspot.com/
Super :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
UsuńNie llubię, jak ktoś zostawia spam nawet bez czytania choćby prologu na danym blogu, ale już mniejsza o to, postanowiłam wejść.
OdpowiedzUsuńCzy się zwiodłam? Nie, zdecydowanie nie. :)
Bardzo ładnie wszystko opisujesz, a sam pomysł mnie zaciekawił. Nadzieja, po której chodzą same nieszczęścia...
No i ten piorun. Coś się zmieni po jego trafieniu? I w ogóle - co będzie potem? Gdzie podzieje się dziewczyna? Jak będzie żyła...?
No, trochę jest do nadrabiania, ale postaram się to zrobić jak najszybciej, bo nieźle się zapowiada ;)
A teraz podaję link mojego blpga, na którym się zareklamowałaś z nadzieją, że mnie nie zignorujesz i jak znajdziesz trochę czasu, to mnie odwiedzisz, dwa rozdziały to chyba nie tak dużo do nadrobienia, a jak Ci się nie spodoba, to po prostu napisz i nie czytaj dalej! ;) Oczywiście do niczego nie zmuszam, ale byloby miło, gdybyś wpadła :)
»---> http://arrowtales.blogspot.com/ <---«
Pięknie się zapowiada!
OdpowiedzUsuńCudownie piszesz !
Aż się popłakałam...;(
Widać, że ma ciężkie życie...:(
Idę czytać dalej...
Też mam na imię Nadzieja, ale ja chyba jakoś lepsze mam to życie... Znalazłam tego bloga przypadkiem i nie żałuję! Zaraz wszystko nadrobię, bardzo mnie zaciekawiła twoja opowieść. Masz ogromny talent :) Dobra, lecę czytać dalej ! ^^
OdpowiedzUsuńZajebiście, wiem że trochę za późno ale dopiero teraz zauważyła twojego bloga :) zakochała się
OdpowiedzUsuńSweetness
PS : ja też bym uciekła
Zajebiście :*
OdpowiedzUsuń