Dawno nie spałam tak
spokojnie i tak długo. Usypiając w bezgranicznym przekonaniu, że
dotarłam do celu i wykonałam swój plan, spałam spokojniej niż
kiedykolwiek. Przeciągnęłam się ziewając głośno.
- Dzień dobry!-
wystawiłam oczy znad oparcia kanapy i zobaczyłam Oti siedzącą na
kuchennym blacie z parującym kubkiem.
- Dobry, dobry...-
odburczałam zaspanym głosem- Która jest godzina?
- No tak koło pierwszej
jakoś.- wytrzeszczyłam na nią w niedowierzaniu oczy- No co? Nie ma
co się dziwić przecież wróciłyśmy wczoraj koło piątej.
No tak... pewnie bym o
tym wiedziała gdybym wczoraj chociaż spojrzała na zegarek.
- Więc cię nie budziłam
tylko sprawdziłam czy oddychasz i zostawiłam w spokoju.-wzruszyła
ramionami.
- Dobrze, dobrze...
dzięki, że przynajmniej sprawdziłaś czy żyje!- zażartowałam
uśmiechając się do niej lekko.
- No... dopóki nie
zapłacisz mi czynszu muszę cię utrzymywać przy życiu.- wystawiła
mi język.
- Jest w tym jakiś
sens...- przyznałam przecierając oczy. Oparłam brodę na
tapczanie, wielkim, zielonym, a w dodatku zamszowym. Mlasnęłam, z
mojego brzucha wydarło się burczenie głośne jak ryk silnika w
starym motorze.
- Co ty? Rozprułaś
się?!- wybuchła śmiechem.
- Bardzo śmieszne... Czy
masz tam może dla mnie jakiś kubek?
- No jakiś tam chyba
znajdę...- zeskoczyła na podłogę i zaczęła przeszukiwać szafki
i szuflady- Rzadko mam gości, no i w ogóle mam mało takich
rzeczy... No wiesz, na jedną osobę nie potrzeba zbyt wiele...- w
końcu chwyciła w dłonie sporych rozmiarów niebieski kubek z
kaczuszką. Spojrzałam na niego z pobłażliwym uśmiechem, mój
wzrok powędrował na jej kubek. Odkryłam, że te kubki są z sobą
jakoś spokrewnione, były bardzo podobne, ale na jej kubku była
owieczka zamiast kaczuszki. Patrzyła się na niego jakby wahała się
czy ma mi go dać, albo może tylko mi się tak wydaje.
- Proszę.- postawiła
kubek na blacie- Tutaj jest herbata, tu kawa, a tu cukier.- nie
patrząc na mnie pokazywała odpowiednie puszeczki i miejsce
zamieszkania cukierniczki. Coś jednak jest nie tak, mimo, że nie
widzę jej oczu to czuję, że coś się zmieniło na gorsze. Z
atmosfery uleciał cały uśmiech.
- Pójdę się przejść.-
rzuciła, a że była już ubrana tylko narzuciła na siebie czarną
ramoneskę i wyszła zostawiając mnie zdezorientowaną jak dziecko
porzucone w środku lasu. Niemrawo podniosłam się z kanapy i
podreptałam do czajnika. Nalałam do niego wody z kranu. Z racji, że
kawy nigdy nie piłam, bo w sierocińcu dzieciom nie wolno jej
przecież podawać, a potem szkoda mi było na nią pieniędzy to
wrzuciłam do tego nieszczęsnego kubka woreczek herbaty.
O co jej chodzi?
Mój mózg pracuje na
wysokich obrotach starając się dojść o co chodzi z tym kubkiem.
Gdy już zalałam herbatę zaczęłam mu się uważnie przyglądać.
Nie było na nim nic specjalnego poza kaczuszką, żadnego imienia
albo czegoś w stylu: " Dla najlepszej mamy na świecie!",
więc nie
sprawiał wrażenia
prywatnego.
Może to jest magiczny
kubek? Może rzuciła na te kubki jakieś czary, że na przykład jak
się z niego ktoś napije to potem jest do wieczora uśmiechnięty
albo cały dzień ma czkawkę! No i może zastanawiała się po
prostu czy uraczyć mnie swoją magią, a że musiała, a nie chciała
to się zdenerwowała!
Upiłam z niego odrobinę,
ale żadnej magii nie wyczułam. Za to poczułam, że oparzyłam
sobie język ale to już nie żadne czary tylko moja głupota.
Nieśmiało zajrzałam do lodówki. Nie było w niej zbyt wiele,
raptem parę jogurtów, masło i trochę szynki. Wyciągnęłam rękę
po truskawkowy jogurt, ale szybko ja cofnęłam bo czułam się jak
złodziej.
Muszę iść do do sklepu
i kupić sobie coś swojego.
Niby mówiła, że pójdziemy
razem za parę dni, i że mogę się częstować ale nie czuła bym
się z tym dobrze, a muszę przecież do weekendu coś jeść.
Może zrobię coś na
obiad...
Wypiłam do końca herbatę,
a kubek wstawiłam do zlewu. Wyciągnęłam z swojej szuflady jeansy
i czerwoną bluzkę. Doprowadziłam się szybko do ładu, wyszłam
zamykając za sobą drzwi i zbiegłam po schodach na dół.
Oby tylko ona wzięła
swój...
- Trochę
zimno...-szepnęłam do siebie i potarłam ramiona, ale nie chciało
mi się wracać po bluzę. Trzeba by było objąć jakiś kierunek
tylko nie wiem jaki. Nie mam pojęcia gdzie tu jest sklep. Właściwie
to nie mam pojęcia gdzie tu jest cokolwiek. Gdziekolwiek bym nie
poszła, muszę zapamiętać drogę co nie będzie proste bo jest
tutaj pełno takich samych uliczek i identycznych kamienic.
Gdzie by tu iść?
Rozejrzałam się, zrobiłam
parę kroków w lewo, ale zawróciłam i poszłam w prawo. Doszłam
do najbliższego skrzyżowania, to był z pewnością dobry kierunek.
Tą ulicą szli już jacyś ludzie. Poszłam w tym samym kierunku co
oni bo w końcu gdzie są ludzie tam też muszą być sklepy.
Krążyłam z tłumem między kamienicami jeszcze jakieś dobre
piętnaście minut aż w końcu wypatrzyłam jakiś sklep wbity w
parter jednego z budynków. Weszłam do środka chwyciłam za koszyk
i zaczęłam się rozglądać. Wypełniłam go do połowy wszystkim
na co miałam ochotę, a raczej wkładałam do niego wszystko na
czego widok mój brzuch burczał. Najważniejsza zasada zakupów jest
taka żeby nie iść do sklepu głodnym! Stanęłam w kolejce do kasy
i znudzona czekaniem zaczęłam się rozglądać. W wielkim metalowym
koszu dostrzegłam przyrządy kuchenne, a wśród nich... Kubki!
Wyskoczyłam z kolejki i już po chwili trzymam w dłoniach kubek w
motylki. Gdybym miała codziennie spotykać się z takim humorem Oti
jak dzisiaj to wolę spać na przystanku. Kubek wylądował w
koszyku, a ja wylądowałam po
raz drugi na końcu kolejki.
Nawet jeśli to tylko jej fochy i nie musiała bym tego robić to
lepiej mi z tym kubkiem, odrobinę lżej na sercu i sumieniu.
Przynajmniej nie będę się czuć winna pijąc herbatę. Zapłaciłam
i wyszłam z sklepu obładowana reklamówkami. Niby chciałam jak
najszybciej być spowrotem w domu ale cichym głosikiem w mojej
głowie wołała potrzeba czegoś słodkiego. Nie byle czego
oczywiście! Naszła mnie ochota na ciastko, którym mogła bym
uczcić swój sukces. Zamroczona tą potrzebą podeszłam do
pierwszej lepszej osoby i zapytałam o najbliższą cukiernie.
- Idź na ryneczek. Tam
jest ich kilka.
- Ryneczek?- starsza pani
widząc, że nie mam bladego pojęcia o żadnym ryneczku postanowiła
mi objaśnić gdzie mam się skierować. Podreptałam tak jak kazała
i szybko znalazłam się na dużym
kwadratowym placu z
przepiękną fontanną na samym jego środku. Ruszyłam do pierwszej
lepszej cukierni, która rzuciła mi się w oczy. W środku było
ciasnawo więc wzięłam swój torcik czekoladowy na wynos. Zabrałam
też z lady plastikowy widelczyk. Znalazłam sobie ławeczkę i
rozsiadłam się na niej kładąc torby z zakupami koło nóg. Pewnie
jesteście ciekawi po co mi całe to ciasto? A więc wszem i wobec
oświadczam, że zamierzam zjeść je całe, na raz, bez żadnych
skrupułów. Chyba mogę sobie pozwolić na trochę przyjemności,
prawda? Wbiłam widelec w ciasto i zaczęłam się nim delektować po
mojemu czyli w wolnym tłumaczeniu zaczęłam pożerać je w
zastraszającym tempie. Uśmiecham się teraz do siebie świadoma iż
pewnie jestem usmarowana kremem ale szczerze mówiąc nie za bardzo
mnie to obchodzi, gdyż to jest pyszne! Dawno nie jadłam nic tak
dobrego, w takich ilościach i tak słodkiego! Nie daleko przede mną
stoi uliczny magik. Bardzo elegancki magik jak na tych ulicznych,
miał na sobie czarne spodnie od garnituru, białą koszulę i
srebrną kamizelkę, która na nim nie wyglądała ani trochę
kiczowato. A! No i czarny kapelusz. Gdy się bardziej przyjrzałam
zauważyłam, że na jego twarzy połyskuje srebrna maska. I tak
gapiłam się bezmyślnie jak za jego sprawą raz pojawiają się, a
raz znikają gołębie, jak wbija w balon igłę, a on wcale nie
pęka, jak rzuca kapeluszem jak bumerangiem i szczerze podoba mi się
wszystko to co on robi. Patrzę zupełnie oczarowana jak wykonuje
sztuczki z kartami. Jak na chodniku pojawiają się kredą narysowane
obrazki i jak z jego dłoni znikają różne rzeczy. Jestem tak samo
w niego zapatrzona jak jego widownia choć jestem pewnie starsza dwa
razy od każdego znajdującego się w niej. Jedyne co mi przeszkadza
w gapieniu się to zimno. Trzęsę się jak ośka ale nie chcę wstać
i iść. Wolę się jeszcze pogapić na magika i zjeść do końca
swoje ciasto. Chcę jak najdłużej utrzymać tą chwilę, w której
czuję się szczęśliwa... Czuję się jak dziecko, którym rzadko
miałam okazję być wtedy gdy był na to czas. Więc nie odrywam od
niego wzroku i patrzę szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się
jak on to wszystko robi. Biorę kolejny kawałek do ust i nagle
zauważam, że magik zaczyna iść w moją stronę.
Wydaje mi się.
Nie! Nie wydaje mi się!
Jest coraz bliżej i nie zmienia kierunku! Sparaliżowana siedzę z
widelczykiem w ustach nie odrywając od niego spojrzenia. Ściągnął
kapelusz kłaniając się przede mną i szybko nałożył go z
powrotem na głowę przechylając go tak, że zakrywał pół jego
twarzy. Obrócił się wokół własnej osi a w połowie obrotu w
jego dłoniach pojawiła się czarna marynarka. Zamachnął się nią
jak torreador czerwoną płachtą i zarzucił mi ją delikatnie na
plecy . Gdy się wyprostował ja w panice zaczęłam ją z siebie
ściągać chcąc mu ją oddać. On tylko przytrzymał moje dłonie,
palcem pokazał na mnie a potem na kieszeń w tej marynarce.
Niepewnie sięgnęłam do niej dłonią ale nic tam nie było.
Wyciągnęłam pustą dłoń patrząc na niego pytająco. On tylko
westchnął zrezygnowany, klepnął się w głowę ( to znaczy w
kapelusz), pstryknął palcami i znowu wskazał kieszeń. Znów
wsunęłam do niej dłoń. Pod palcami wyczulam, jakąś karteczkę.
Spojrzałam na niego niepewnie. Pokazał mi żebym ją wyciągnęła
więc tak też zrobiłam, skoro nie ucięło mi jeszcze ręki to co
mi szkodzi? Przyjrzałam się naskrobanym na niej literom.
„Ubieraj się cieplej!
Zatrzymaj ją.
No i ciesz się, że jest
czarna a nie srebrna :)
Mogło być gorzej...
Mogłem dzisiaj założyć pelerynę.
- Twój ulubiony Magik”
Gdy podniosłam głowę
chcąc już mu powiedzieć, że ja tak nie mogę, i że nie wypada,
on już dawno był daleko. Przechodził za latarniami aż w końcu
przechodząc za jedną z nich zniknął. Zamrugałam oczami nie mogąc
uwierzyć w to wszystko. Obróciłam karteczkę parę razy w palcach
i włożyłam ją z powrotem do kieszeni. Niepewnie wsunęłam ręce
w rękawy o wiele za dużej jak na mnie marynarki. No ale fakt...
Dobrze, że nie jest srebrna. Skończyłam szybko jeść i wstałam
podnosząc swoje siatki z ziemi. Dopiero teraz widzę, przypatruje mi
się grupka dzieci. Wszystkie ciekawe oczka są właściwie wlepione
nie we mnie tylko w marynarkę. Ja oczywiście machinalnie robię się
czerwona na twarzy i czmycham najszybciej jak umiem w stronę domu.
***
Położyłam zakupy pod
nogami, wyciągam klucz, otwieram drzwi, wszystko to robię jak
zaczarowana. Moje myśli nadal krążą wokół marynarki, którą
notabene nadal mam na sobie. Czy takie coś jest w ogóle możliwe?
Taka bezinteresowność i w ogóle... I w ogóle takie coś? To, że
nadal czułam ją na sobie potwierdzało, że to stało się
naprawdę. Że naprawdę dostałam marynarkę od magika tylko
dlatego, że zauważył jak trzęsę się z zimna.
Dziwne
to trochę... Dziwne ale miłe...
Dopiero co z mojej twarzy zniknął ten buraczkowy kolor, a już
czuję jak moje policzki znowu stają się cieplejsze. Rozładowałam
zakupy nadal w transie. Oti jeszcze nie wróciła. Usiadłam na
swojej kanapie i dopiero teraz ją ściągnęłam. Jest bardzo
ładna... Tylko dość duża. Oczami wyobraźni już widzę jak
musiałam wyglądać maszerując w niej. No tak, musiał być ze mnie
niezły strach na wróble. Bo i magik był dość... Nie tyle, że
wysoki co i dobrze zbudowany (z tego co zdążyłam zauważyć zanim
zniknął), ale i ja byłam nie zbyt wielka. Westchnęłam głośno
oglądając ją z każdej strony. Była naprawdę porządna i to
potęgowało moje wyrzuty sumienia.
Musiała
być bardzo droga...
Ale skąd taki uliczny magik miałby tyle kasy? No tak, ale jestem
głupia... Pewnie gdy chodzi o jego doroślejszą widownie- bo i taką
pewnie ma, znikają nie tylko grosiki ale też całe portfele. Ale
marynarka jest ładna. Głęboka czerń obszyta gdzieniegdzie srebrną
nitką. Zawiesiłam ją na oparciu kanapy i pogłaskałam dłonią
jej materiał. Dopiero teraz się uśmiechnęłam. Zrobiło mi się
strasznie miło. Z takim przyjemnym uczuciem zabrałam się do
robienia obiadu, a że nie jestem zbyt dobra w gotowaniu to zrobię
spaghetti! No przynajmniej spróbuję je zrobić...
***
Gdy skończyłam jej nadal nie było więc zjadłam sama i nawet
pozmywałam! Wyszło naprawdę niezłe, aż sama się zdziwiłam, że
tak potrafię. Dawno tego nie robiłam. Pewnie dlatego się w ogóle
za to zabrałam, mówię oczywiście o zmywaniu. Usłyszałam szczęk
kluczy za drzwiami, a po chwili stanęła w nich Oti.
-Ja...Ja przepraszam za rano...- powiedziała ze spuszczoną głową.
Szybko wyciągnęłam swój nowy kubek z szafki i gdy w końcu
podniosła głowę zaprezentowałam go jej szeroko się uśmiechając
na znak, że ani mi w głowie się jakkolwiek gniewać. Ona tylko
spojrzała zdziwiona na kubek, potem na mnie. W końcu uśmiechnęła
się szeroko i ruszyła w moim kierunku by tak jak to zrobiła
wczoraj w nocy przyciągnąć mnie do siebie i mocno przytulić.
-Dziękuję.- usłyszałam przy uchu jej łamiący się głos.
Również ją objęłam, a nawet lekko pogłaskałam po plecach żeby
jakoś ją uspokoić.
-Ej no nie rycz, miałaś się cieszyć!- zażartowałam co od razu
poskutkowało bo zaśmiała się cicho- Zrobiłam jedzenie...
-Jadalne?
-Ja zjadłam.
*
No i jest! Szybciej, lepiej, fajniej i w ogóle;) Mam nadzieję, że jest fajny i da się czytać, no i że błędów nie jest za dużo ^^ Jestem strasznie ciekawa co wy na to. No i oczywiście na nową postać! Nic nie mówię więcej ani też nie obiecuję ;) Tylko przywitajcie go miło haha. No to ja idę spać. Endżoj!
Tak, tak, tak! Jest super :) Wszystko mi się podobało. Nie wychwyciłam żadnych błędów.
OdpowiedzUsuńBardzo zaciekawiłaś mnie tym kubkiem (chociaż może to ja doszukuję się wszędzie ukrytych znaczeń ;)).
Do tego sytuacja z magikiem... świetna! Mam swoje (zupełnie nieprawdopodobne) podejrzenia co do niego :D
Pozdrawiam i życzę weny :)
Laxus
Muszę powiedzieć, że opowiadanie jest dosyć interesujące. Sam pomysł z "nadzieją" i ukazywaniem jej w historii, jest naprawdę oryginalny i gładki. Podoba mi się również twój styl pisania, jest bardzo zgrabny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Tak jak obiecałam weszłam i przeczytałam. Może trochę długo mi to zajęło, ale choroba zrobiła swoje. Przechodząc już do rzeczy samo opowiadanie mi się podobna, masz dobry pomysł na niego. Sam twój styl pisania jest... (ukradnę słowo od poprzedniczki), zgrabny i lekki. ;) Mam nadzieję, że wena cię nie opuści i czekam na następny. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mrs.Love :3
cryingsorrowswound.blogspot.com
Czytając, zastanawia mnie jedna rzecz... Jak osoba tak bardzo pokrzywdzona przez los, tak bardzo zraniona, smutna, może w jednej chwili stać się taka śmieszna, wesoła, niemal rozradowana? To takie mało prawdopodobne w realnym świecie, ale... odpowiesz mi szczerze na jedno pytanie? Czy tę historię można zaliczyć jako fantasy? (Pytam z dwóch powodów. 1 - magik i aura bloga; 2 - potrzebne mi do określenia gatunku do recenzji)
OdpowiedzUsuńRecenja jest prawie gotowa, więc czekam tylko na odpowiedź do mojego pytania. Otrzymam je?
UsuńOdpisałam na google+ żeby się tu nie rozwlekać :)
UsuńA, no i jeszcze... Ta Oti wydaje mi się taka... sztuczna. Ale nie przez jej nadmierne wesołe zachowanie, tylko raczej przez sposób, w jaki ją opisałaś. Nie potrafię jej sobie wyobrazić. Jest dla mnie taka nierealna... No nieważne xd
OdpowiedzUsuń